„Nie ma miłości bez zazdrości…” śpiewała kiedyś Violetta Villas i rzeczywiście, te uczucia są ze sobą mocno związane. Zazdrość jest jak przyprawa, która ma wzmocnić smak potrawy, wszystkie jednak wiemy, jak łatwo jej nadmiarem zepsuć cały efekt. Przesolona jajecznica ląduje w koszu, a nasz związek niszczeje...
Dlaczego jesteśmy zazdrosne? Powodów może być kilka: Pierwszy i najważniejszy to po prostu miłość – uczucie piękne i niezbędne do życia jak powietrze, ale wywołujące w nas chęć posiadania partnera niejako „na wyłączność”. Jesteśmy jak dzieci – o swoją ukochaną lalkę potrafimy walczyć jak lwice, a nawet jeśli pożyczymy ją na chwilę koleżance (bo przecież dobrze wychowane dziewczynki chętnie dzielą się z innymi), to nie spuszczamy jej z oka i odbieramy przy pierwszej lepszej okazji.
W dorosłym życiu jest podobnie – kiedy nasz ukochany na przyjęciu u znajomych zbyt długo rozmawia z piękną długonogą blondynką, zaczynamy szukać pretekstu do przerwania tej konwersacji. Niczym Madzia w „Czterdziestolatku” ściągamy partnera na ziemię słowami „Kochanie, dzieci do ciebie dzwonią – bo wie pani, my mamy dwoje dzieci, one są bardzo związane z tatusiem…” W skrajnych przypadkach wyciągamy ukochanego z przyjęcia skarżąc się na przykład na ból głowy.
W oczach niektórych z nas miłość polega na nieustannym byciu razem, na „życiu życiem” partnera. Wymagamy absolutnej szczerości i otwartości, informowania nas o każdym kroku, każdej myśli – tymczasem dla naszego mężczyzny taki związek staje się powoli klatką, z której chce uciec; niekoniecznie w ramiona innej kobiety, ale choćby do kolegów. Nawet w najlepszym związku partnerzy muszą zachować margines prywatności i mieć czas tylko dla siebie.
Przeżyty wcześniej zawód miłosny również może mieć wpływ na to, że tak trudno nam w pełni zaufać partnerowi; zwłaszcza jeśli jego poprzednik zostawił nas dla innej kobiety. Obawa o to, by sytuacja się nie powtórzyła powoduje, że za wszelką cenę staramy się zapobiec katastrofie, która zresztą wcale nam nie grozi, ale wiadomo – strzeżonego Pan Bóg strzeże…